Raz w roku wybieram się na wypoczynek w rytmie slow. Tym razem wybór padł na gorącą, afrykańską Tunezję i turystyczne miasto Sousse. Hotel 5* zapewniał szereg atrakcji od jogi, poprzez aqua gym, darty czy strzelanie z łuku. Jednak już po dwóch dniach błogiego wylegiwania się nad brzegiem basenu, odezwała się we mnie wszędobylska dusza, która upomniała się o nowe doznania. Nie pozostało mi nic innego jak wyruszyć w drogę. Sprzyjać miało temu zbliżające się ochłodzenie – 26 stopni i zapowiadany, jednodniowy, brak słońca.
Krótki rekonesans w oferowanych atrakcjach i zapada decyzja. Ruszam w kierunku tunezyjskiego Santorini, czyli miasteczka, a tak naprawdę podmiejskiej dzielnicy Tunisu – Sidi Bou Said. Trasa przebiega wzdłuż licznych gajów oliwnych, oddzielonych od drogi wielkimi kaktusami z owocami opuncji i strzelistymi agawami. To naturalne ogrodzenia jakie są tutaj praktykowane. Po około 1,5 godzinie docieram na miejsce.
Miasteczko Sidi Bou Said, według jednych źródeł, założone zostało przez hiszpańskich Maurów w XV wieku. Inne źródła mówią o istniejącej tu twierdzy w IX wieku, która rozrosła się do rangi miasta. Położone na wybrzeżu Morza Śródziemnego było niegdyś ulubionym wakacyjnym kierunkiem zamożnych Tunezyjczyków.
Dziś zachwyca swoim niespotykanym, jak na te tereny, wyglądem. Bielone wapnem domy z niebieskimi okiennicami, drzwiami i rozłożystymi, kwitnącymi kwiatami bungewilli łudząco przypominają greckie Santorini.
Sidi pierwotnie nazywało się Jabel el-Menar, jednak zmieniono jego nazwę na cześć mieszkającego w nim tunezyjskiego męża religijnego Abou Said ibn Khalef. Był on propagatorem sufizmu – odłamu mistycznego w islamie. Tu nauczał swoich uczniów a po jego śmierci w XII wieku wzniesiono w mieście muzułmański klasztor i dokonano zmiany nazwy.
Miasteczko prawdziwy rozkwit przeżywa w XVIII wieku, kiedy to powstają w nim bogate pałace i rezydencje, a liczni pielgrzymi przybywają do grobu wielkiego mistrza. Na początku XIX wieku, gdy Tunezja staję się kolonią francuską, do miasta tłumnie przybywają artyści. Do dnia dzisiejszego, ze względu na położenie, miasto uwielbiane jest przez malarzy i fotografów.
Muzeum Dar El Annabi.
Sidi to małe miasteczko liczące około 5 tyś. mieszkańców. Oprócz urokliwej architektury oferuje turystom małe muzea, które powstały w dawnych rezydencjach. Jednym z nich jest Dar el Annabi. Budynek powstał w XVIII wieku i należał do muzułmańskiego uczonego Mohammada Anabiego. Jego potomkowie nadal go zamieszkują, udostępniając jednocześnie część do zwiedzania (koszt 5 dinarów, czyli około 6-7 zł).
Dom utrzymany jest w typowym andaluzyjskim stylu. Należał do bogatego i szanowanego muzułmanina i jego czterech żon. Wg założeń islamu to maksymalna ilość żon, które można w jednym czasie poślubić. Każdej należy się takie samo traktowanie – osobny pokój, prezenty, ilość nocy spędzonych z mężem. Taki stan rzeczy obowiązywał w Tunezji do lat 50 – tych XX wieku, kiedy to pierwszy prezydent kraju wprowadza obowiązującą do dziś monogamię.
Tuż za potężnymi, drewnianymi drzwi znajduje się patio, wewnętrzny dziedziniec. Dopiero tutaj odnajdziemy drzwi prowadzące nas do domostwa. Umieszczano na nich dwie kołatki, większą i ulokowaną wyżej dla mężczyzn i mniejszą, niżej dla kobiet. Według islamu kobieta nie może przyjmować ani uczestniczyć w wizycie obcego mężczyzny w domu.
Kolejne pomieszczenia odzwierciedlają życie muzułmańskiej rodziny. Cztery żony wspólnie spędzają czas i skrupulatnie dzielą się obowiązkami. W tym czasie mąż dba o interesy rodziny, prowadząc liczne biznesowe spotkania. Dzieci, które posiadają cztery mamy, każda jest tak samo ważna i szanowana, spędzają dużo czasu z zatrudnionym w domostwie nauczycielem. To osoba niezwykle poważana, aż do dnia dzisiejszego.
Zwiedzając tę muzułmańską rezydencję gospodarze chętnie poczęstują nas mocną arabską herbatą, z dużą ilością cukru i świeżych liści mięty. Warto zaglądnąć też do działającej jeszcze niedawno kuchni wyposażonej w miedziane i na koniec wejść na dach by jeszcze raz spojrzeć na błękitne miasto z góry.