W większości państw azjatyckich jedzenie kupimy na ulicy. Na niezliczonej ilości stoisk zaopatrzymy się w owoce, produkty już przetworzone, gotowe dania jak i specyficzne smakołyki. Większość z nich starałam się oczywiście spróbować jednak nie wszystko byłam w stanie zaakceptować.
Niedaleko The Place w Pekinie, na którym znajdziemy największy ekran ledowy – 250 metrów długości i 40 szerokości – znajduje się nocne targowisko. Określenie trochę na wyrost albowiem już po 21 sprzedawcy rozpoczynali zamykanie swoich stoisk.
A oferuję się tam głównie smażone na głębokim tłuszczu kraby, węże, larwy, pająki czy skorpiony. Jak smakują? Wszystko jest tak wysmażone, ze miałam wrażenie, iż jadłam coś, co określiłabym chipsami.
Przebywając w Pekinie nie sposób nie spróbować słynnej kaczki po pekińsku. Oczyma wyobraźni widziałam piękną dużą kaczuszkę z chrupiącą skórką podawaną do stołu. W restauracjach stoły mają okrągłą nadstawkę, na której stawia się potrawy, obowiązkowo ryż, warzywa i kawałki mięs.
Podawana jest również zupa, coś na zasadzie rosołu tyle że z glonami lub roztrzepanym jajkiem.
Przesuwając koło każdy nabiera sobie na talerz to na co ma ochotę. Po zamówieniu kaczki kucharz przygotowuje ją specjalnie dla zamawiających, krojąc na kawałki na specjalnym blacie obok stołu. Kaczka po pekińsku podawana jest na małym naleśniczku ( cieńszy od naszych domowych) z dodatkiem dymki i ciemnego słodkiego sosu.
To wszystko zawija się razem tworząc coś na wzór sajgonki. Całość jest niezwykle smaczna. Do picia podaje się najczęściej herbatę. Chińczycy parzą wszystko chyba co mogą: kwiaty bławatka, piwonii, róży, mieszanki ziół i różnego rodzaju liście herbaty. Rytuał herbaciany jest dla nich niezwykle ważny i podchodzi się do niego z szacunkiem.
Co do samej herbaty ma ona zazwyczaj kolor słomkowy i mi osobiście nie posmakowała. No może oprócz naparu herbacianego z kwiatem jaśminu! Smak i zapach przecudny.
Mieszkańcy Chin wszędzie poruszają się z małymi termosikami z herbatą, a na dworcach , stacjach czy lotnisku można spotkać dystrybutory z gorącą wodą albowiem liście herbaciane zalewają kilka razy. Jednym słowem Chiny herbatą stoją !
Kolejna potrawa do spróbowania jaka widniała na mojej liście to chińskie pierożki dim sum. Z ich degustacją wiąże się zaskakująca historia albowiem na posmakowanie ich zaproszono nas do … opery. Przed południem, kiedy to opera nie prezentuje spektakli ,część widowni zamieniona zostaje na salkę restauracyjną.
Odczucie dziwne bo przecież w operze się nie je, no chyba że podczas antraktu. Ale co kraj to obyczaj. Pierożki dim sum przygotowywane są na wiele sposobów pieczone czy gotowane na parze lub w rosole. Farsz jest również urozmaicony -od wegetariańskich po mięsne. Podano nam kilkanaście rodzajów, większość przyprawiona na ostro z dodatkiem kolendry. Różniły się również kształtem , który miał nawiązywać do farszu. W parownikach bambusowych podano nam rybki, świnki, pierożki czerwone, zielone.
Teraz przyszedł czas na niespodzianki smakowe. Lody o smaku zielonego groszku. Podczas zwiedzania grot skalnych w Longmen zwanych grotami Dziesięciu Tysięcy Buddów bardzo zapragnęłam czegoś zimnego do picia.
Pogoda wyjątkowo nie sprzyjała tej atrakcji – było potwornie duszno i wilgotno jednocześnie. Niestety serwowane (tradycyjnie) herbaty nie przypadły mi do gustu. Padło więc na lody. Zaintrygowana smakiem wybrałam te o smaku zielonego groszku. Były super bo były zimne, jednak konsystencja i smak pozostawiał wiele do życzenia. Miałam wrażenie, ze po prostu zmielono groszek i w takiej postaci, bez dodatku w sumie niczego został zamrożony. Czy polecam ? TAK ! Bo może komuś jednak zasmakuje a przede wszystkim to lody.
Innym razem po skończonej, o dziwo dobrej, kolacji w restauracji podeszłam do baru czekając na moich współtowarzyszy. A tam na ladzie stały wielkie słoje wypełnione chińskim alkoholem, coś pomiędzy winem a mocną nalewką. Najciekawsze był jednak wsad serwowany w słoju. W pierwszym duże pływały duże ilości korzenia imbiru, natomiast w drugim „pływał” wąż.
Oczywiście nie wyobrażałam sobie aby nie spróbować tak zwanej wódki z węża !! Chętnych na ten specyfik nie było wielu, ze względu na pływającą wewnątrz gadzinę, ale mi takie rzeczy nie straszne. Podsumowując – alkohol mocny, niestety w temperaturze pokojowej miał mieć jednak właściwości wspomagające trawienie. Jak to mówią – szału nie było jednak drugi raz już bym nie spróbowała.
Kiedy bardzo zgłodniejesz podczas zwiedzania lub spaceru zawsze możesz sięgnąć po niezawodną zupkę chińską. Jako ciekawostkę warto jest nadmienić iż słynna na cały świat zupka to pomysł Japończyka, który chciał stworzyć potrawę szybką, tanią na wzór japońskiej ramen. Pierwszy raz skosztowałam jej w Chinach podczas zwiedzania Letniego Pałacu. W jednym z punktów pamiątkowych zakupiłam gorącą przekąskę Prosząc jedynie o jedno „no spicy”.
W typowym okrągłym pudełku dostałam gorącą zupę, widelec i mogłam wyruszać dalej, posilając się po drodze. Oczywiście na nic nie zdała się moja prośba by potrawa nie była ostra. W całej swojej łagodności dla mnie jednak była bardzo wyrazista ale i przepyszna. To była jedna, jak nie jedyna, zupka chińska, którą pochłonęłam ze smakiem. Dodatkowo porcja była wystarczająco duża by się nią najeść.
Podsumowując: smażone w głębokim tłuszczu larwy, pająki, lody z zielonego groszku i alkohol z wężem– bez szału, dim sum, kaczka po pekińsku i zupka chińska – tak. Intrygujące było też pytanie, które kołatało się w mojej głowie. Czy Chińczycy jedzą psy? Na szczęście nie spotkałam się z taką potrawą, a od przewodnika dowiedziałam się że teoretycznie jest to zakazany dziś proceder, jednak na dalekich prowincjach jest to nadal możliwe.
Mówi się że Chińczyk je WSZYSTKO co lata i nie jest samolotem, wszystko co pływa i nie jest łodzią podwodną i wszystko co ma 4 nogi i nie jest stołem. Na tyle co poznałam chińską kuchnię, a nie poznałam jej dogłębnie, jestem w stanie się z tym zgodzić… Może i dobrze, że nadal nie wiem wszystkiego. Smacznego 🙂